FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Fantastyka i poezja Strona Główna
->
Fantastyczne
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Z forum
----------------
Kodeks forum
Sala tronowa
Loża opiekunów
Informacje
Szklana grota poezji
----------------
Wasza twórczość
Warsztat wierszy
Dj
Eiondare
Nathia
Jeanne
Rafali888
SeBeK
Kamiika
Korczak Krzysztof
Tima
Nica Ra
Skrzynka z listami
----------------
Wasze listy
Warsztat listów
Zaułek opowieści bardów
----------------
Fantastyczne
Horror
Normalne
Warsztat
Świat Omiris
----------------
O grze Reahion
Nowa historia
Postacie
Rasy
Historia Omiris&Nighon
Reahion na stojaka :P
Czas nowożytny
----------------
świat kwitnącej wiśni...
Sport
Muzyka
Książki
Dziedziniec
----------------
Sami o sobie
Tawerna najemników
Komnata życzeń.
Akademia wojny
----------------
O pojedynkach
Plac pojedynków na wiersze
Plac pojedynków na listy
Plac pojedynków na opowieści
Strefa ciemności
----------------
Lochy
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Nathia
Wysłany: Czw 19:47, 01 Lut 2007
Temat postu:
mi się tam podobało i jak na razie zasttzeżeń nie mam
znaczy się mam - czkam na dalszą część
Jeanne
Wysłany: Śro 10:27, 11 Paź 2006
Temat postu:
podoaba mi się
tylko jedno malutki zastrzeżenie
widziałam powtórzenie
Elosa jedynego księżyca
można za 2 razem napisać "jedynego ksieżyca' lub po prostu księżyca
Eiondare
Wysłany: Wto 12:34, 19 Wrz 2006
Temat postu: Przekleństwo Nibrii
Hejhoł witam wstawiam tu kawałek mojej powiesci, która powstaje i powstaje już od jakiegoś miesiąca
Pewnie nigdy jej nie skonczę z braku czasu i ochoty, ale moze jak tu wstawię, to wasz doping bedzie mnie podtrzymywał na duchu.
Historia spisana na podstawie kampanii RPG trwającej od roku która prowadziłem takicm trzem chłystkom i która właśnie się kończy.
Zapraszam do komentowania, chociaz nie ma co się spieszyć, nowe częsci bedą dodawane raczej z rzadka
Przekleństwo Nibrii
Prolog
- Zgaduję, że wciąż nie podoba ci się ten pomysł – Słowa mężczyzny powożącego dwukołowy wiejski wóz tonęły wśród huku gromów i odgłosu grubych kropel deszczu ciężko spadających na błotnistą drogę.
- Dalej uważam to przedsięwzięcie za zbyt ryzykowne – Odezwał się drugi mężczyzna usadowiony z tyłu wozu na workach zawierających, jak dobrze wiedział, zboże. Dalej leżało parę koców. Cały wóz wymoszczony był sianem. Cała ta otoczka miała stwarzać pozory niewinnej wyprawy dwóch chłopów ze swym zbożem do młyna.
Co prawda dwójka chłopów powożących w szalonym tempie wóz w nocy zbytnio rzucałaby się w oczy. Jednak oboje pasażerowie dobrze wiedzieli ze w taką pogodę o tej porze nie ma na drodze żadnych par oczu, które mogłyby ich zauważyć.
Mężczyźnie nie uśmiechało się łażenie w łachmanach narzuconych na jego skórzaną zbroję i oręż, ale wiedział, że te środki są konieczne. Poza tym to jego nie pierwsza i zapewne nie ostatnia taka wyprawa, więc już zdążył się przyzwyczaić.
- Moim zdaniem posunęliśmy się za daleko. Z tego mogą wyniknąć nieprzewidziane konsekwencje.- Jego głos był spokojny, ale lekko przymrużone oczy dawały do zrozumienia, że z wrodzoną sobie podejrzliwością bada tę sprawę pod wszelkimi możliwymi kątami – To zakrawa na większy spisek, a ja nie mam zamiaru płacić za to głową. Co najgorsze nawet nie znam wszystkich aspektów tej sprawy. Jak powiedziałeś nawet dla Przywódcy nasz zleceniodawca pozostaje tajemnicą.
Błyskawica na wschodzie przecięła wilgotne powietrze na chwilę rozświetlając drogę przed nimi. Jednak on widział tę drogę znakomicie, nawet w tak nikłym świetle, jakie dawał dziś Elos - niemal całkowicie pokryty czarnymi burzowymi chmurami jedyny księżyc Nibrii. Pozwalały mu na to wrodzone zdolności widzenia w ciemnościach. Jego kompan również nimi dysponował, więc noc nie przeszkadzała mu w nakierowywaniu lejcami koni na odpowiednią trasę.
- W tym fachu zachowanie tożsamości w sekrecie to pierwszy krok do sukcesu. Tego nas, jak dobrze wiesz, uczono. Ale rozumiem cię stary przyjacielu. Ostrożności nigdy za wiele – odpowiedział drugi mężczyzna nie spuszczając wzroku z trasy przed nimi – Jednak już jest po wszystkim. Mamy to, po co przyszliśmy i zmierzamy właśnie ku końcowi naszej wyprawy, a tam czeka nas obiecana zapłata. Gdybym wierzył w bogów to powiedziałbym, ze nawet oni nam pomagają – Lekko uniósł głowę ku niebu, dając do zrozumienia, o co mu chodzi.
Racja, pomyślał stary przyjaciel, pogoda jest naprawdę paskudna, ale dzięki temu patrole nie wyruszą szybko by ich śledzić, o ile w ogóle mają już jakieś pojecie o tym, co się stało. W co wątpił. Najprawdopodobniej nagonka zacznie się jutro rano, a wtedy będzie już za późno. Ich ślady znikną pod kopytami koni prowadzonych przez licznych kupców i posłańców, codziennie przemierzających tę trasę z Gromingradu do Yollsi, dwóch największych miast Imperium.
- Poza tym – kontynuował woźnica – jak dobrze wiesz, my tylko wykonujemy rozkazy. Nie powinniśmy kwestionować rozkazów. Ale zapewne po szczęśliwym powrocie nasza pozycja w hierarchii grupy jeszcze bardziej się umocni.
Tej oczywistej prawdy nie trzeba było mu tłumaczyć. Może i podejmowali spore ryzyko, ale ryzyko to wiązało się także ze sporą nagrodą. Wiedział on, że hierarchia i pewien porządek jest potrzebny zarówno w organizacji jak i na całym świecie. Chaos był niedopuszczalny i prędzej czy później doprowadzał do upadku, czy to wielkich mocarstw, czy też licznych pomniejszych zrzeszeń. To dlatego ich organizacja wciąż pozostawała największą i mogącą poszczycić się najlepszą sławą na terenach północno-zachodniej i środkowej Nibrii. Ale to nie oznaczało ze hierarchia miała być trwała, a on cały czas walczył o wspinanie się po tej wysokiej drabinie na ostatni szczebel. Toteż ta wyprawa, mimo że stanowiła spore ryzyko, była kolejną przepustką do wyżej położonego szczebla. Niedługo sława, a raczej niesława, o nim obiegnie całe Imperium i kto wie czy nie wywędruje poza jego granice. Jednak nie to było najważniejsze. Najważniejszy jest sam fakt tego, ile udało mu się osiągnąć tylko dzięki sobie i swoim zdolnościom. Ten aspekt wiecznej wspinaczki cieszył go najbardziej.
- Czy byłbyś tak miły i sprawdził, co się dzieje u naszego współtowarzysza – Wyrwał go z zadumy głos kompana – Myślę, że nad ranem będziemy na miejscu
- A gdzie jest to miejsce? –zapytał zasznurowując na twarzy maskę z czarnego materiału
- Wszystko w swoim czasie. Trudno to opisać, zobaczysz, jak dojedziemy. A teraz sprawdź, czy z nim wszystko w porządku. Mieliśmy go dostarczyć żywego
Mężczyzna bez słowa wstał z worków i zachowując równowagę na wozie podszedł do stosu koców i siana po drugiej stronie. Odrzucił koce i zgarnął siano, przykrywające sporej wielkości tobołek, który lekko się poruszał i wił niczym ryba wyciągnięta na brzeg.
Już miał powiedzieć, że wszystko w porządku, gdy lewym uchem spośród odgłosów burzy wychwycił dobrze znany mu dźwięk napinanej cięciwy. Odwrócił się szybko przez lewe ramię, ale zdążył tylko dostrzec zmierzający ku niemu bełt. Grot przebił skórę zbroi i wbił się płytko pod obojczykiem. Cios nie był, co prawda, zabójczy, ale wytrącił go z równowagi. Mężczyzna przewalił się przez drewniany tył wozu i wypadł na drogę.
Upadając uderzył głową w coś twardego. Przez chwilę jeszcze miał świadomość trucizny powoli wpływającej do jego organizmu, ale zaraz potem mroczne niebo znikło mu sprzed oczu. Stracił przytomność.
Emhyr powoli dochodził do siebie. Ból przeszywający na wskroś jego głowę, był jakby znajomy, ale przy tym inny niż zwykle. Dobrze pamiętał, jak zazwyczaj się czul, po obfitej uczcie u jednego ze szlacheckich znajomych, czy tez w karczmie wraz z kompanami, którzy podobnie jak on chcieli się wyrwać spod wiecznej hegemonii swych ojców, ale nie byli na tyle usamodzielnieni by osiąść na własnym gruncie. A raczej nie było im na rękę odrywać się jeszcze w pełni od wygód i opieki domu rodzicielskiego.
Nie oznaczało to jednak, ze nie mógł na pewien czas odciąć się od rodzicieli i beztrosko podróżować po ziemiach Imperium. Uwielbiał zdobywać nowe doświadczenia i testować swoje nowo nabyte umiejętności rycerza armii cesarskiej. A jeszcze bardziej lubił obcować z nowo spotkanymi ludźmi i wymieniać poglądy przy kuflu dobrego karczemnego piwa. Co prawda przebywanie z pospólstwem nie było najdostojniejszą formą relaksu szlacheckich domów, ale Emhyrowi dawało pewną satysfakcję. Ufał, że tym lepiej będzie mógł bronić Imperium w przyszłych latach, im głębiej pozna wszelkie jego warstwy społeczne i ich odniesienia do rządów monarchii.
Przynajmniej tak to tłumaczył ciekawskim. Prawdę mówiąc przechadzanie się bocznymi uliczkami miast i słuchanie opowieści starych najemników, wynikało z jego czystej ciekawości i nieco buntowniczej natury. Emhyr nigdy nie lubił wszelkich reguł narzucanych mu odgórnie przez subtelnie wyprofilowaną sylwetkę rodowego szlachcica. Te wszystkie maniery przy stole, tytulatura i sztywne spotkania w interesach tylko go nużyły. Dlatego był szczęśliwy mogąc zostawić dziedzictwo ojca swemu starszemu bratu, a sam zajął się wojaczką.
Ale w najbliższym czasie nie zanosiło się na to, by mogła wybuchnąć kolejna wielka wojna z Osgathor jak ta sprzed stu lat. Ale zapach wyzwania i przygody był mu potrzebny już teraz. Dlatego szukał go gdzie popadnie. Przywdziewał na zbroję lniany płaszcz, ściągał z palców sygnety rodowe i starając się wyglądać powszechnie wybierał się na wędrówkę po nie zwiedzonych jeszcze częściach miasta.
Nie inaczej było tym razem. Jednak w tym wypadku był pewien, ze nie znalazł się w tym ciemnym i wilgotnym pomieszczeniu tylko dlatego, że nieco przesadził z ukwiecaniem swych argumentów w rozmowie ze współnajemcami tawernianego stolika przy kolejnych kolejkach piwa.
Ten ból był inny. Czul się jakby w jego głowie kręciło się wciąż i wciąż jakieś natrętne wspomnienie, głęboko schowane w podświadomości, a teraz usiłujące wyrwać się na zewnątrz.
Tak, powoli powracały mu obrazy wydarzeń ostatniego, a może jeszcze tego samego, dnia.
Pamięta jak wracając z zamtuza wybrał skrót przez nieco mniej chlubną dzielnicę miasta Yollsi. Słońce już zachodziło. Wtedy usłyszał w ciemnych zakamarkach, jakie skrywało każde miasto, rozmowę dwóch głosów. Jeden z nich należący do mężczyzny najwyraźniej komuś groził. Drugi glos należał do kobiety, która, wyglądało na to, chciała uspokoić napastnika.
On – syn domu Emreis, jednej z największych i najznaczniejszych rodzin w Gromingradzie i świeżo upieczony absolwent Cesarskiej Akademii Wojskowej, w której wpajano mu najważniejsze cnoty prawdziwego rycerza - nie mógł zignorować tej sytuacji. Poza tym był tak pewny swoich bojowych umiejętności, ze nie obawiał się pojedynczego opryszka, a więcej męskich głosów w pobliżu nie słyszał.
Zbliżając się słyszał strzępy rozmowy
- Jak długo mnie śledzisz? Jesteś jedną z nich, przyznaj się – Wykrzyczał męski głos pełen złowróżbej groźby – Nie odejdziesz póki nie wyciągnę z Ciebie wszystkiego
- Nie wiem, o czym mówisz – Odpowiedziała kobieta. Jej głos był melodyjny i spokojny, ale też, jak wyczuł Emhyr, lekko zakrapiany lękiem przed napastnikiem.
- Dobrze wiesz. Wyczułem cię – Rycerz był coraz bliżej. Został jeszcze jeden zakręt - Nie pozwolę ci odejść – Nie ustawał w groźbach mężczyzna
Rycerz wyjrzał zza budynku na ciemną uliczkę. Ze wschodu nadciągały nad miasto burzowe chmury, ale słońce nie zaszło jeszcze a powoli znad horyzontu wyłaniała się twarz Elosa jedynego księżyca oświetlającego ciemności nocy nad Nibrią. Uliczkę było jeszcze dość dobrze widać.
Jego oczom ukazała się scena. Odwrócony tyłem do rycerza mężczyzna średniego wzrostu o długich włosach kasztanowego koloru splecionych w liczne warkocze i związanych razem na karku, pochylał się nad oparta o ścianę sąsiedniego budynku niewiastą. Prawe przedramię mężczyzny pokryte było licznymi stylizowanymi tatuażami o czarnej barwie, było to doskonale widoczne na jego jasnej skórze. Tatuaże układały się w misterne zawoje ciągnące się aż do barków i znikające gdzieś pod ćwiekowaną skórznią i narzuconą na nią peleryną z farbowanego na purpurowo płótna. W lewym ręku trzymał ostrzem do dołu dziwny oręż. Przypominał z kształtu sejmitar, jednak jego ostrze wydawało się być półprzezroczyste i lśnić lekkim wewnętrznym białym światłem. Nie był on wykonany z metalu, ale raczej ze szkła albo kryształu. Emhyr nigdy przedtem nie widział takiej broni i był nią szczerze zafascynowany.
Kobieta podpierała się lewą ręką o ścianę. Była ubrana w prosty plebejski strój z szorstkiego płótna. Jednak jak na plebejuszkę była dziwnie zadbana. Smukła o krótko ściętych ciemnych włosach uformowanych w modną fryzurę i gdzieniegdzie poprzetykanych ciemnofioletowymi pasmami. Miała ładną smukłą twarz nie poznaczoną trudem i wysiłkiem pracy. Jednak najcudowniejsze, jak zauważył syn domu Emreis, były jej oczy. Wpatrywały się przenikliwie w mężczyznę a w świetle zachodzącego słońca przybierały barwę purpury. Było coś niezwykle czarującego w tym spojrzeniu.
Ale w tej samej chwili opryszek podniósł swoje ostrze ku twarzy nadobnej piękności. Emhyr przestał rozpływać się nad jej wdziękami i wyskoczył w uliczkę z okrzykiem i podniesionym mieczem półtoraręcznym.
- W imieniu Cesarza i praw ustanawianych przez trybunał rozkazuję ci puścić tę niewiastę wolno
Napastnik obrócił się w kierunku nieznajomego rycerza. Miał smukłą podłużną twarz o bladej cerze i lekko skrzywionym nosie. Parę chudych warkoczy opadało mu na oczy zielonego koloru, które wydawały się być lekko zapadnięte w oczodołach. Ale ogólna aparycja młodzieńca pozwalała uznać go za przystojnego.
- Co do... – Zaczął, ale nie skończył.
W tym momencie w tył jego głowy uderzyła podniesiona przez kobietę cegła. Zamroczony upadł pod nogi zaskoczonego takim obrotem sprawy rycerza. Emhyr przypadł do niego i czym prędzej zaczął związywać jego ręce z tyłu grubym sznurem.
- Dziękuję ci nieznajomy – Powiedziała kobieta wciąż trzymając cegłę w dłoni – Jednak twoja pomoc była zbyteczna
W tym momencie powietrze przed oczyma szlachcica zafalowało niczym od gorąca. Poczuł jakby ukłucie szpilki wbijającej mu się w głowę, potem czuł tylko jak para ramion podnosi jego ciało w górę.
I potem obudził się tu, w jakimś zatęchłym lochu.
Pomieszczenie oświetlone było tylko za pomocą pochodni, której blask wpadał tu z korytarzu przez zakratowany otwór w solidnych dębowych drzwiach oddzielających go od wolności. Pokój był mały może trzy na cztery metry. Ściany i podłoga były gładkie, widać, ze pracował tu wprawiony kamieniarz, jednak Emhyr nie był mu wdzięczny za spory kawał dobrze wykonanej roboty. Za plecami nie mógł znaleźć choćby jednego ostrzejszego załomu w kamiennej ścianie, którym mógłby przeciąć więzy krępujące jego nadgarstki. Potem uwolniłby nogi i może jakoś zdołałby otworzyć drzwi. Jednak w tym wypadku pozostawało mu tylko beznadziejnie czekać na to, aż ktoś go odwiedzi.
No to mam swoje przygody. Pomyślał tylko, bo knebel wiążący jego usta nie pozwalał mu na wydanie z siebie bardziej znacznych dźwięków niż ciche rzężenie.
Główną nawę świątyni spowijał mrok. Nawet przez witraże na obu bocznych ścianach pokaźnej prostokątnej komnaty nie wpadały żadne promienie światła. Wszystko zdawała się otaczać zasłona cienia. Jedynie zaklęte płaskorzeźby przedstawiające rozwarte paszcze rogatych demonów, osadzone na kolumnach otaczających z dwóch stron wyłożone czarnym marmurem, centrum wnętrza budowli, tliły się złowrogą czerwoną poświatą bijącą im z oczu.
W czerwonej poświacie widać było zarysy surowych kamiennych ścian opatrzonych gdzieniegdzie w ornamenty przedstawiające pazurzaste dłonie, nienaturalnie powyginane szkielety lub błoniaste skrzydła nietoperzy. Sklepienie wznosiło się nad kolumnami ostro w górę tworząc strome łuki rzeźbione na kształt humanoidalnych żeber.
Żebrowe sklepienie wznosiło się jakieś dziesięć metrów nad głową czarnej postaci sunącej między kolumnami. Postać tą spowijała czarna szata sięgająca do samej ziemi i strzępiona u dołu oraz na rękawach tak, ze w ruchu pęd powietrza formował ją na wzór nietoperzych skrzydeł. Nabiegłe krwią oczy wpatrywały się w ołtarz przed nimi - stojący na czterech, opatrzonych w szpony łapach bazaltowy blok. Głęboko z piersi wydobył się delikatny, lecz nieco sykliwy, kobiecy głos.
- Właśnie na południe wyruszył kolejny okręt. Powinni dotrzeć do Beravak mniej więcej za tydzień. Poza tym nasz szpieg informuje, że przesyłka została bezproblemowo dostarczona na miejsce. Najwidoczniej wszystko układa się zgodnie z planem o Jedyny.
- Być może – Odpowiedział cichy dziecięcy głos zza ołtarza – Ale przed nami jeszcze długa droga. Nie zapominaj o tym. Informuj mnie o wszelkich postępach.
- Naturalnie – Kobieta spuściła pokornie głowę – Nasi wróże są zgodni, co do tego, że gwiazda Pierwszej Bogini wzejdzie za sześć miesięcy. Wtedy nadejdzie idealny czas na odprawienie rytuału.
W czerwoną łunę magicznego światła weszła postać małego może dziesięcioletniego chłopca odzianego podobnie jak kobieta. Oparł swe wątłe łokcie o ołtarz przed nim i piąstkami podparł głowę, jakby rozmyślał nad czymś intensywnie. Jego twarz pozostawała przez cały czas bez wyrazu, a oczy były puste i całkowicie czarne. Tylko wargi ust poruszały się, gdy mówił.
- Doskonale, a więc pozostaje nam tylko czekać. Czekałem tak długo, wiec wytrzymam jeszcze trochę. Czuję, że tej nocy wydarzyło się wiele interesujących rzeczy. Wszystko się zmieni i to na takie, jak ja tego zapragnę - Jego uśmiech nie objął oczu i nadał twarzy szalony wyraz – Pamiętaj Shekkai, gdy wszystko się skończy, to tobie pozostawię swoje dziedzictwo. Wiec służ mi wiernie a nagroda będzie twoja. A teraz odejdź chcę chwilę rozkoszować się tą nocą. Nocą, podczas której moje sny zaczynają nabierać okrutnych kształtów
Kobieta nisko ukłoniła się swemu panu i odwróciła od ołtarza sunąc bezszelestnie tym razem z ciemności świątyni ku ciemnościom tej, jakże znaczącej, nocy.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin